Pierwszy artykuł o mojej osobie ukazał się w 1997 roku na lamach gazety zakładowej Głos Jelcza. Jego autorem był pan Jan Janota. Głos Jelcza nr 6/1997
Pierwszy wywiad prasowy jakiego udzieliłem.... kiedy to było? W 2002 roku.
Ukazał się on na łamach GAZETY POWIATOWEJ-WIADOMOSCI OŁAWSKICH.
Rozmawiała wówczas ze mną redaktor Monika Gałuszka-Sucharska
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie nr 46/2002
Kolejny wywiad prasowy
Ukazał się on na łamach GAZETY POWIATOWEJ-WIADOMOSCI OŁAWSKICH.
Rozmawiała wówczas ze mną redaktor Monika Gałuszka-Sucharska
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie nr 46/2009
"Niech pan przyjedzie po zdjęcia"
Był
rok 1978, a może 1979. W „Jelczu” wdrażano wtedy nową licencję na
wywrotki. Ojciec, pracownik zakładów, przyniósł 4-letniemu Wojtkowi
plakat wywrotki. On bawił się nim tak długo, aż go zniszczył. Tego
samego roku, 1 maja, fabryka otworzyła swoje bramy rodzinom pracowników.
Wojtek, trzymający ojca za rękę, nie chciał oglądać maszyn. Z
zaciekawieniem oglądał za to ciężarówki i autobusy...
Dziś
Wojciech Połomski ma 35 lat. Jelczanin, miłośnik starej motoryzacji i
zakładów jelczańskich, stworzył blog o historii Jelczańskich Zakładów
Samochodowych historiajzs.bloog.pl, przygotowuje książkę na ten temat.
Ma się ona ukazać w tym roku...
-
Kiedy rozmawialiśmy kilka lat temu, byłeś na etapie zeszytów i
segregatorów ze zdjęciami autobusów. Teraz stworzyłeś ciekawą stronę…
-
Wszystko idzie do przodu, technika także. Od tego czasu opublikowałem
już wiele tekstów w prasie, stworzyłem stronę i przygotowuję książkę o
historii JZS. Mój blog istnieje ponad 280 dni i ma ponad 12 tysięcy
wejść. Cieszę się, że mogę się wymieniać doświadczeniami z innymi
miłośnikami motoryzacji, pomóc innym. Nie zdawałem sobie sprawy, że moja
strona zainteresuje tak wiele osób. Podczas wieloletniego zbierania
materiałów poznałem mnóstwo interesujących ludzi, byłych pracowników
„Jelcza”, dyrektorów oraz takich zapaleńców jak ja. Piszę do
miesięcznika „Automobilista” - gazety miłośników starej motoryzacji. Z
takimi ludźmi mam kontakt - dzwonią, pytają o szczegóły techniczne.
- Pokochałeś jelczańskie zakłady, gdy byłeś małym chłopcem. Teraz postawiłeś sobie za cel ocalić je od zapomnienia…
-
To moja pasja. Wyszło tak, że zakład umiera, od czasu do czasu wspomina
się o wieżowcu. Ciągle nie wiadomo, co z nim będzie - może muzeum?
Szkoda tego wszystkiego. Wiesz, są, tam bezcenne rzeczy - nakazy pracy w
„Jelczu”, odznaczenia, pamiątki dotyczące nie tylko produkcji, ale
również stare zdjęcia Jelcza i Oławy. Zastanawia mnie, co się stało z
archiwum, w którym miałem przyjemność szperać w poszukiwaniu zdjęć i
dokumentów. Mnie zawsze interesowały trzy tematy: samochody, zakład i
obóz pracy w Miłoszycach. Słyszałem, że ma być małe muzeum w urzędzie
gminy, ale czy coś z tego będzie? Część informacji i zdjęć znajdzie się w
mojej książce, nad którą pracowałem z Ryszardem Szymańskim. On
doprowadzał zdjęcia do perfekcji.
- Jak zdobywałeś te wszystkie bezcenne materiały, które znajdują się na stronie i przygotowujesz dla wydawnictwa?
-
Udało mi się. Mam dużo zdjęć z Laskowic z lat pięćdziesiątych,
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Pisałem prośby do dyrekcji
zakładów, użyczano mi to, tysiące godzin spędziłem w archiwach. Ostatnio
gmina przejęła część eksponatów dotyczących obozu - widziałem
opustoszałe gabloty w jelczańskim muzeum. Co będzie z modelami i
pozostałymi eksponatami - nie wiadomo. Jeżeli miałbym możliwość i
pomieszczenia, przejąłbym to muzeum, uzupełnił eksponaty, dołożył zdjęć i
udostępniłbym mieszkańcom. Jestem pewien, że w Jelczu-Laskowicach
znalazłbym ludzi, którzy przynieśliby różne rzeczy do muzeum i chcieliby
tam być. Większość mieszkańców w ogóle nie wie, że mamy takie muzeum.
Sam oprowadzałem tam dzieci z naszych szkół.
- Na którym roku kończy się w twoim blogu historia „Jelcza”?
-
Opis fabryki jest do 1959 roku. Podzieliłem go na dwie części.
Produkcja kończy się na latach 70. Nie ma tam berlieta, bo musiałem się
wstrzymać ze względu na publikację w „Automobiliście”. Nie ma też
dokładnych opisów ciężarówek steyr, jedynie kilka zdjęć umieszczonych na
prośbę ludzi. Do lat 70. opis jest w miarę dokładny. Teraz pracuję nad
historią zakładów w latach 1960 - 1965. Dużo się wtedy działo:
podpisanie umowy z „Karosą”, pierwsze kroki, rozwijanie skrzydeł przez
zakład. Licencja „Karosy” dała fabryce ogromne szanse rozwoju.
- Najlepszy okres „Jelcza” to lata 70.?
-
„Jelcz” rozbujał się w latach 60. Wreszcie mieli ugruntowany profil
produkcyjny - szła licencja Karosy i autobusy żubr. Pod koniec lat
siedemdziesiątych żubra zastąpiono serią ciężarówek „300”. Powoli
zaczynały wchodzić wozy strażackie. W 1966 powstał warsztat naprawczy na
podwoziu stara. Star 66 zawojował rynek RWPG na bardzo długie lata. W
bloku socjalistycznym nie było drugiego takiego samochodu. Eksportowany
głównie do ZSRR i innych demoludów, a nawet do Libii. Potem była
licencja Berlieta, skok w nowoczesność, nowe technologie. Wielu
pracowników jeździło do Francji do fabryki Berlieta, aby się szkolić. W
„Jelczu” wprowadzono pierwszą linię produkcyjną z automatami. To był
wtedy szok. Widziałem tę linię już rozmontowaną w stanie spoczynku.
Potem ciężarówki steyr - pierwsze umowy. Austriacka marka ciągle żyje.
Lata 80. to wytłumienie rozwoju - kryzys gospodarczy, stan wojenny,
strefa dolarowa. Potem znów zakład wziął oddech, ciężarówki stawały się
coraz bardziej nowoczesne, uruchomiono produkcję autobusów
turystycznych. W 1983 podpisano umowę o współpracy z węgierskim
Ikarusem, były też konstrukcje typowo jelczańskie. Moim zdaniem nie
wykorzystano możliwości, jakie dawała licencja Berlieta. Steyra też
wykorzystano tylko w 50%. Ludzie wspominają, że dla autobusów berliet z
wielkim rozmachem wybudowano halę E. Berliet przekazał wtedy całą
technologię Jelczowi. W 1977 roku dostaliśmy prototyp autobusu
turystycznego, a produkcję uruchomiono w 1983. Znalazłem zdjęcie z
wystawy w Moskwie w tym roku, na którym stoi ten autobus, jeszcze na
francuskich numerach.
- Jakie projekty były typowo jelczańskie - tu wymyślone i wyprodukowane?
-
Dużo tego było. Na przykład autobus miejski w wersji czterodrzwiowej z
drzwiami sterowanymi pneumatycznie. Licencja była berlietowska, ale
układ drzwi wymyślono u nas. Były jeszcze karosa-super, autobus
konferencyjny.
- Był autobus „Oławka”…
-
Mały autobusik turystyczny. Kojarzony jest z przerobioną przyczepą
autobusową, ale mało kto wie, że przyczepa była wtedy w fazie badań i
wdrażania do produkcji seryjnej. Była jakby połową dużego autobusu.
Telewizja Wrocław dostała „Oławkę” z Jelcza na próbę. Po oficjalnej i
hucznej premierze pojazdu w 1964 roku, Jelcz dostał zamówienia na ponad
2000 tych autobusów. Produkcji jednak nigdy nie uruchomiono, pojazd
skończył jako prototyp. Ludzie mówią czasami, że były dwie „Oławki”, ale
nie potwierdzają tego konstruktorzy. Była też jedna „Odra” - autobus z
dwoma osiami skrętnymi z przodu, który miał karoserię z aluminium i był o
ponad tonę lżejszy od autobusu zwanego „ogórkiem”, czyli karosy na
czeskiej licencji. Zdarzały się absurdy - kupiliśmy od Czechów licencję
„ogórka”, uruchomiliśmy wersje pochodne, a później Czesi je od nas
kupowali. Autobus miejski „Jelcz 039” to prawdziwy twór jelczański,
zaprojektowany u nas. Przeszedł badania drogowe i inne, ale zakupiono
licencję od Berlieta i pojazd został skasowany, produkcji nie wdrożono.
Kabina 138 z 1984 roku to też wynalazek jelczański, który skończył jako
prototyp. Prototypów było sporo, czasami ciężko się połapać, ale mnie
się udaje...
- Powiedz coś o powstającej książce...
-
Będzie w niej dużo zdjęć i opisów modeli. Opis początków JZS może być
dla wielu zaskoczeniem. Zostanie opublikowanych około 60 zdjęć
samochodów, których przez 50 lat chyba nikt nie widział, nadwozi z
drewnianymi szkieletami. Ludzie kojarzą te lata głównie ze „stonką”, ale
konstrukcji było więcej - samochody dla służby zdrowia, warsztaty
budowlane. W jednym roku opracowano ponad 1000 pozycji. To, co zdobyłem,
to ułamek, ale dobrze, że jest. Czasami rozmawiam z człowiekiem, a za
pół roku nie ma go już wśród żywych. Ważne jest, aby docierać do ludzi.
Dawni pracownicy fabryki sami dzwonią - niech pan przyjedzie, mam kilka
zdjęć. I ja jadę, bo każde zdjęcie jest cenne. Walczę o każdą
fotografię, która ukaże się w książce. Jestem otwarty na każde
spotkanie, bo wspomnienia ludzi to rzecz bezcenna. Pamiątki są w ich
głowach. Czym dziś byłyby Laskowice i Oława, gdyby nie Jelczańskie
Zakłady Samochodowe?
- Ci ludzie chcieliby, żeby coś zostało po ich Jelczu, chociażby w postaci książki…
- Na pewno, tu przecież pracowały pokolenia. Promocję książki chciałbym
zrobić w Jelczu-Laskowicach. Jak się okazuje, to bardzo ważne nie tylko
dla mnie. Mam nadzieję, że uda się także z dwoma kolejnymi książkami.
Mam pewne plany. Moje marzenia się spełniają. Mam jeszcze jedno - o
muzeum, w którym przechowa się historię zakładu i ludzi.
Rozmawiała Monika Gałuszka-Sucharska
Dziwne losy "OŁAWKI"
Monika Gałuszka-Sucharska
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie 25.04.2009
Autobus najbardziej kojarzący się z Oławą, wyprodukowany w Jelczańskich
Zakładach Samochodowych, jeździł jako wóz transmisyjny Telewizji
Wrocław. To był prawdziwy unikat, nigdy bowiem nie podjęto jego
produkcji seryjnej... Wyglądał jak przyczepa autobusowa, albo jak
połówka dużego autobusu, zwanego popularnie „ogórkiem”. Mały autobus
turystyczny MAT „Oławka” to już legenda JZS. Niektórzy zastanawiają się,
co się z nim stało, czy jeszcze zachował się jakiś egzemplarz tego
unikalnego autobusu.
Mały potrzebny od zaraz
-
W latach 60. w programie naszego przemysłu motoryzacyjnego brakowało
małych autobusów - opowiada jelczanin Wojciech Połomski, który
przygotowuje książkę o Jelczańskich Zakładach Samochodowych. -
Konstruktorzy z JZS podjęli próbę skonstruowania takiego pojazdu,
wykorzystując do tego zespoły ciężarowego stara i jelczańskiej przyczepy
autobusowej Jelcz P01. Tak powstał MAT „Oławka”. Zamierzeniem twórców
„Oławki” było skonstruowanie autobusiku turystycznego do obsługi małych
wycieczek i tras o niskiej frekwencji podróżnych. W maju 1964 roku nowy
wytwór JZS zaprezentowano władzom w Warszawie. Po oficjalnej
prezentacji, zainteresowanie prototypem przeszło najśmielsze
oczekiwania. Wiele instytucji zgłosiło chęć nabycia autobusu - zamówiono
2190 „Oławek”.
Odchudzanie pojazdu
Szkielet
autobusu był połączony z ramą pojazdu. Jego sylwetka przypominała
przyczepę autobusową. Nie obyło się bez problemów technicznych.
Podstawowym mankamentem była zbyt duża masa prototypu - ważył 5250 kg.
Postanowiono „odchudzić” autobus.
- Podłużnice o grubości 7 mm zastąpiono 5-milimetrowymi - mówi Wojciech
Połomski. - Poprzeczki zrobione z ceowników wymieniono na profile
zamknięte. Dzięki temu udało się zmniejszyć masę pojazdu o 223 kg. W
podobny sposób postąpiono z konstrukcją szkieletu nadwozia,
oblachowaniem autobusu, podłogą, fotelami i wieloma innymi elementami.
Po tych zabiegach masa „Oławki” wynosiła 4480 kg. Obniżono wysokość
autobusu i rozmiar podłogi. Wysokość wynosiła 2865 mm, a wysokość
wnętrza - 1900 mm. Fotele pasażerskie były wyposażone w wysokie oparcia
typu lotniczego. W zależności od układu siedzeń we wnętrzu, mógł
przewozić od 15 do 25 pasażerów. W „Oławce” wprowadzono kilka nowinek
technicznych. Sterowanie ogrzewaniem znajdowało się na parapecie
przednim, przy kierowcy. Z prawej strony zamontowano odbiornik radiowy
ze wzmacniaczem i mikrofonem. We wnętrzu autobusu umieszczono trzy
głośniki.
Kariera telewizyjna
Jedną
z zainteresowanych autobusem instytucji była Telewizja Wrocław.
Początkowo pojazd wypożyczono. Po usunięciu kilku siedzeń i zamontowaniu
aparatury telewizyjnej, służył jako wóz transmisyjny. Kierownik ekipy,
która nim jeździła, przesłał dyrektorowi JZS Feliksowi Otachlowi pismo, w
którym wyraził opinię, że „Oławka” sprawuje się lepiej niż
dotychczasowy wóz transmisyjny. Autobus nie wrócił już do fabryki.
Służył kilka lat dziennikarzom, a potem go zezłomowano. „Oławki” nigdy
nie wdrożono do produkcji - mały autobusik skończył jako prototyp.
Dane
techniczne „Oławki”: Silnik: typu S 472 z zapłonem iskrowym,
czterosuwowy, rzędowy, pionowy, ustawiony nad osią kół przednich,
zawieszony elastycznie w trzech punktach, 6 cylindrów, moc maksymalna
69,8 KW rozwijana przy 3000 obrotach na minutę
Długość autobusu: 7100 mm
Szerokość: 2400 mm
Wysokość: 2865 mm
Masa własna autobusu: 4480 kg
Prędkość maksymalna: 105 km/h
Wysokość wnętrza: 1900 mm
Zużycie paliwa: 23 l/100 km
Najmniejsza średnica zawracania: 18,4 m
Zapowiedz prasowa książki.
Autor: Agnieszka Herba
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie nr 9/2010
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie nr 11/2010
Autor: Monika Gałuszka-Sucharska
Zapowiedz prasowa pierwszej książki.
Autor: Jerzy Kossowski
Miesięcznik AUTOMOBILISTA nr 121/2010
Zapowiedz prasowa
Tygodnik MOTOR nr 17-18/2010
Jedna z recenzji pierwszej książki, która ukazała się w internecie
Wirualne Muzeum Motoryzacji ITS
Strona internetowa: http://212.182.80.149/wmm/ShowArticle.aspx?ID=332
Autor: Cezary Krysiuk
W
roku 2010 rynek publikacji motoryzacyjnych wzbogacił się o bardzo
interesujący nabytek, jakim jest książka autorstwa Wojciech Połomskiego
pt.: „Pojazdy samochodowe i przyczepy. Jelcz 1952-1970”, wydana przez
znane wydawnictwo motoryzacyjne – Wydawnictwa Komunikacji i Łączności. W
publikacji autor opisuje historię pojazdów wytwarzanych w Jelczańskich
Zakładach Samochodowych od, jak się wyraził „prymitywnych” nadwozi,
opartych na drewnianym szkielecie, montowanych na podwoziach samochodów
ciężarowych różnych marek, poprzez samochody ciężarowe Żubr, samochody
pożarnicze i specjalne, autobusy produkowane wg czechosłowackiej
licencji oraz nieznane powszechnie prototypy różnych pojazdów, a na
samochodach ciężarowych Jelcz 300 i przyczepach kończąc. Książka składa
się z kilku bogato ilustrowanych rozdziałów, w których przedstawiono w
odpowiednim podziale ciekawe informacje o pojazdach produkowanych w
Jelczańskich Zakładach Samochodowych, jak i o samych Jelczańskich
Zakładach Samochodowych. Według kolejności rozdziały przedstawione w
książce, to: Nadwozia do zabudowy; Samochody ciężarowe Żubr i pochodne;
Samochody pożarnicze i specjalne; Prototypy samochodów ciężarowych
Jelcz-LIAZ; samochody ciężarowe Jelcz serii 300; Prototypy pierwszych
autobusów; Autobusy Jelcz-Karosa i pochodne; Przyczepy specjalne i
autobusowe .Zaprezentowana publikacja, to kolejne cenne źródło
informacji o historii polskiej motoryzacji z okresu 1952-70, stanowi ona
istotny wkład w zachowanie wiedzy dotyczącej rozwoju polskich zakładów
wytwarzających pojazdy, jak i wytwarzanych pojazdów. Powinna też stać
się cennym nabytkiem pasjonatów motoryzacji. Publikację tą można nabyć
m.in. w księgarni Wydawnictwa Komunikacji i Łączności mieszczącej się w
Warszawie na ul. Kazimierzowskiej 52 lub księgarni internetowej klikając
na logo Wydawnictwa Komunikacji i Łączności.
Wywiad internetowy przeprowadzony ze mną przez autora strony INFOTRANS
Krystiana Kryczkę
24 września 2011 roku
1. Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie marką Jelcz?
Samochody
Jelcz, towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Mieszkałem blisko fabryki i
na każdym kroku stykałem się z tymi pojazdami. W 1979 roku, pierwszy
raz zwiedzałem JZS, na 1 maja. Myślę, że wówczas zaczęła kiełkować moja
pasja. Przez wiele lat, była niestety tłumiona przez wiele innych ale w
końcu wzięła jednak górę i w 1995 roku zająłem się tym na poważnie.
2. Czy jako młody człowiek, odwiedzał Pan fabrykę oraz tory testowe?
Tak,
zdarzało mi się bywać na terenie zakładów, choć nie było to łatwe.
Fabryczny tor prób odwiedzałem dość często. W latach 80, dość często
docierano na nim samochody ciężarowe i autobusy. Robiono próby
hamowania. Była to okazja do przejażdżki nowym samochodem. Nowe pojazdy
można było spotkać również na placu przy jelczańskim wieżowcu. Fabryka
organizowała na tym plac dość często wystawy wyrobów. Tam także odbywało
się przekazanie wyrobów gotowych użytkownikom. Była to więc doskonała
okazja do zrobienia zdjęć czy obejrzenia pojazdów.
3. Jakie pojazdy można było spotkać wówczas na torach testowych?
Całą
gamę ciężarówek produkowanych w latach 80 i na początku 90. Modele
ciągników siodłowych C 417, C 620 potem C 642. Skrzyniowe: 325, 415,
416. Autobusy, czyli miejskie PR 110 M i turystyczne w kilku wersjach
wyposażenia. Czasem, udało się przejechać autobusem bez siedzeń, jechało
się wówczas na workach ze śrutem, ułożonych na podłodze autobusu w celu
jego dociążenia. To były fajne czasy, człowiek miał naście lat i z
czasem stało się rytuałem chodzenie z kolegami na tor prób. Od połowy
lat 90 rytuał docierania powoli zanikał. Z tego co wiem, auta wyjeżdżały
na próby drogowe na normalne trasy, rzadziej używano do tego celu toru
fabrycznego.
4. Jak Pan ocenia, które lata były dla JZS najlepsze?
Pisząc
książki, poznałem wiele nieznanych mi dotąd faktów dotyczących
produkcji. W latach 50 produkcja była bardzo zróżnicowana, produkowano
wiele modeli nadwozi samochodowych ale w małych seriach. Lata 60 to czas
głównie autobusów Jelcz-Karosa i przyczep PO 1. Wówczas skupiono się na
rozwoju konstrukcji autobusu licencyjnego i powstało wiele jego odmian.
Podobnie postąpiono z samochodami ciężarowymi. Opierając się na
konstrukcji samochodu skrzyniowego Jelcz 315 opracowano jego odmiany
pochodne: samochód skrzyniowy trzyosiowy, ciągnik siodłowy i podwozie
pod wywrotkę. W latach 70 nastąpił jednak dynamiczniejszy rozwój
zakładów. Nowe technologie produkcji kupione na zachodzie od Berlieta i
Steyera miały postawić JZS w gronie największych producentów pojazdow
samochodowych na świecie. Począwszy od 1972 roku w JZS opracowano wiele
nowoczesnych typów autobusów i samochodów ciężarowych. Rozpoczęto
produkcję nowoczesnych autobusów na licencji Berlieta. Wówczas powstało
właśnie wiele różnych ciekawych pojazdów. Te właśnie lata omówione są w
mojej drugiej książce. W kolejnych latach pojawiały się oczywiście
także ciekawe pojazdy, jednak nie z taką częstotliwością jak za czasów
berlietowskich i steyrowskich. Według mnie to właśnie lata 1972-1981
były najciekawsze w historii JZS.
5. Który model pojazdu ciężarowego lub autobusu Pana zdaniem był najciekawszy?
Trudno
mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Było wiele takich
pojazdów. Pierwszym na pewno był prototyp autobusu Odra. Aluminiowa
karoseria, dwie osie przednie i nowatorskie rozwiązania w wyposażeniu
wnętrza. Uważam także że autobus miejski Jelcz 039, był konstrukcją
bardzo ciekawą, wymagającą jednak wówczas jeszcze wiele pracy. Kto wie
czy wówczas gdyby pozwolono jelczowi zakończyć badania nad nim,
potrzebowalibyśmy licencji berlieta. Z samochodów ciężarowych, moim
konikiem jest kabina 138, zbudowana z wytłoczek autobusu turystycznego
PR 110 T. Bardzo mi się podobała, jednak nie została wdrożona do
produkcji. Nawiasem mówiąc moja pasja do Jelcza zaczęła się od wywrotki
Jelcz-Steyr W 640 z lat siedemdziesiątych.
6. Czy w swojej karierze zawodowej pracował Pan w JZS?
Zawodowo, niestety nie. W latach 1991-1994
byłem uczniem w Przyzakładowej Zasadniczej Szkole Zawodowej przy
Jelczańskich Zakładach Samochodowych. Miałem praktyki na terenie fabryki
i dość dobrze poznałem ją wówczas od środka. W 1995 roku zaistniała
szansa zatrudnienia w Prototypowni, jednak nie miałem odpowiedniego
zawodu i nic z tego nie wyszło.
7. Co skłoniło Pana do napisania książki o dziejach fabryki w Jelczu-Laskowicach?
Głównie
pasja do samochodów. Jak wspomniałem na wstępie, zaczęło się to na
poważnie w 1995 roku, napisaniem pracy na konkurs związany z 45- leciem
zakładów. Miałem już wówczas spore archiwum i wiele zdjęć. Było to
jednak niewystarczające do stworzenia czegoś na poważnie. Chciałem
jednak pisać o zakładach. Od 2000 roku pisałem więc na łamach
miesięcznika Automobilista. Właśnie na łamach tej gazety ukazały się
pierwsze moje artykuły na temat pojazdów z JZS. Bardzo wówczas pomógł mi
naczelny tego czasopisma- Jerzy Kossowski. Jednak to minie wystarczyło.
Zacząłem powoli myśleć o napisaniu czegoś większego i obszerniejszego.
Marzyła mi się książka, ale nie do końca wierzyłem że to się uda. Kiedy
już nawiązałem kontakt z wydawnictwem i zgodzili się na publikację,
okazało się, że nie możliwe jest zamknięcie tylu konstrukcji w jednym
tomie. Kto bowiem kupi encyklopedię o 1000 stron? Stąd właśnie ten
podział na lata. Odpowiadając wprost na Pana pytanie. To jednak marzenia
mną kierowały oraz chęć pokazania szerzej czym były i co produkowały
zakłady w Jelczu.
8. Czy będą kolejne części książki?
Mam
nadzieję, że tak. Wszystko zależy od czytelników. Jeżeli im się spodoba
druga publikacja, powstaną kolejne. Podzieliłem historię zakładów na
cztery części. Trzecia będzie obejmować lata od 1984 do prywatyzacji
zakładów. Natomiast część czwarta obejmować będzie historię ostatnich
lat do zakończenia produkcji autobusów. Chciałbym także napisać książkę o
wyprawach samochodami Jelcz, startach w Paryż-Dakar, wyścigach na
Węgrzech oraz o polskim Dakarze czyli Jelcz-Rally. Ale to są plany.
Zapowiedz prasowa drugiej książki.
Autor: Agnieszka Herba
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie nr 40/2011
Rzeczpospolita 20.10.2011
Autor: Robert Przybylski
Miesięcznik AUTOMOBILISTA nr 12/2011
Recenzja drugiej książki, która ukazała się w internecie
Wirualne Muzeum Motoryzacji ITS
Strona internetowa: http://212.182.80.149/wmm/ShowArticle.aspx?ID=455
Autor: Cezary Krysiuk
Niedawno
ukazała się na rynku wydawniczym bardzo ciekawa książka poświęcona
pojazdom samochodowym i przyczepom Jelcz, produkowanych w latach
1971-1983. Książka została zaopatrzona w bardzo wiele ilustracji, a
także zdjęć archiwalnych dotychczas jeszcze nie publikowanych.
Na
początku publikacji, autor wprowadza nas w rozwój Zakładów Jelczańskich
w latach 1971-1983, opisuje także podejmowaną w tym czasie współpracę
np. z firmą Styer. Cenną rzeczą, przedstawioną już na początku
publikacji jest tabela zawierająca dane odnoszące się do produkcji
pojazdów samochodowych Jelcz w latach 1952-1983.
Książka
została podzielona na kilka części, po obszernym, interesującym
wprowadzeniu opisane zostały: Samochody ciężarowe rodziny Jelcz 300 M
(str. 39); Samochody ciężarowe rodziny Jelcz 320 (str. 72); Pojazdy
Jelcz wykorzystujące konstrukcję podwozia Steyr 1490 (str. 86); Pojazdy
Jelcz wykorzystujące konstrukcję podwozia Steyr 1491 (str. 125);
Samochody ciężarowe rodziny Jelcz 410 (str. 136); Samochody pożarnicze
(str. 147); Samochody specjalizowane i nadwozia specjalne (str. 171);
Autobusy Jelcz-Berliet i pochodne (str. 191); Autobusy produkowane we
współpracy z Jugosławią (str. 246); Pojazdy powstałe w kooperacji (str.
250).
Książka
jest kolejną bardzo ciekawą publikacją, dotyczącą historii motoryzacji,
która ze względu na swój często unikatowy materiał, stanowi cenne
źródło informacji historycznej, jak i technicznej. Pozycja ta, powinna
dołączyć do zbiorów publikacji znajdujących się w bibliotekach
pasjonatów, hobbystów oraz innych osób zainteresowanych historią
motoryzacji i stanowić ich cenny nabytek.
Publikację
tą można nabyć m.in. w księgarni Wydawnictwa Komunikacji i Łączności
mieszczącej się w Warszawie na ul. Kazimierzowskiej 52 lub księgarni
internetowej klikając na logo Wydawnictwa Komunikacji i Łączności.
Kolejny wywiad prasowy
Ukazał się on na łamach GAZETY POWIATOWEJ-WIADOMOSCI OŁAWSKICH.
Rozmawiała wówczas ze mną redaktor Monika Gałuszka-Sucharska
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie 21.11.2011
Autobusy na 25-lecie
Rozmowa z Wojciechem
Połomskim, autorem książek o Jelczańskich Zakładach
Samochodowych i pojazdach tam produkowanych
Jelcz-Laskowice
Historia i współczesność
- We wrześniu,
nakładem Wydawnictwa Komunikacji i Łączności ukazała się twoja
druga książka "Pojazdy samochodowe i przyczepy 1971-1983",
a już szykujesz kolejną.
- Cykl ma się
składać z czterech książek. Dużo osób pyta mnie, dlaczego w
moich dotychczasowych książkach są czarno-białe zdjęcia. Jest to
spowodowane ceną, bo gdyby były kolorowe, książka nie
kosztowałaby 58 zł, tylko 150. Pierwsza część o samochodach,
produkowanych w latach 1952-1970, sprzedała się w całości przez
półtora roku. Druga część będzie miała większy nakład.
- Twoja nowa książka
jest grubsza od poprzedniej, choć jej zakres obejmuje prawie tyle
lat. Jelcz produkował wtedy więcej autobusów?
- Tak, produkcja
była większa, bo wtedy wszedł Berliet. Poza tym, nie chciałem,
aby była to książka czysto techniczna. Są w niej rozmowy z
ludźmi. Na przykład wywiad z Bohdanem Ancerewiczem, konstruktorem,
którego po latach udało mi się wreszcie namierzyć. To on
zaprojektował główne logo Zakładów Samochodowych "Jelcz".
Niewiele osób o tym wie, często przypisywano to Bolesławowi
Telipowi. W tej części jest cała historia rozbudowy Jelcza w
latach 70.
- To był okres
największej prosperity Jelcza...
- Prawdziwa
ekspansja Jelcza - podpisanie umowy z Berlietem. Mogliśmy sięgnąć
potęgi światowej... W książce jest także wiele ciekawostek,
projektów. Bohdan Ancerewicz sam się do mnie zgłosił, bo
przeczytał w internecie, że piszę książki o Jelczu. Wracając do
mojej ostatniej publikacji, to chcę powiedzieć, że dużo jest w
niej o miejscowości i o historii. Przytaczam także fragmenty pracy
magisterskiej oławianina Przemysława Pawłowicza na temat
jelczańskiego eksportu.
- Jaki okres w
historii obejmie następna książka?
- 1984-1995, czyli
prywatyzację Jelcza.
- Najbardziej
bolesny okres?
- Znikają
Jelczańskie Zakłady Samochodowe, pojawiają się Zakłady
Samochodowe Jelcz SA. 1996 - to Jelcz SA Zasada Group i upadek. To
będzie koniec cyklu.
- W nowej książce
będą rozmowy?
- Bardzo chciałbym
się spotkać z dyrektorem Janem Dalgiewiczem i porozmawiać z nim
nie o polityce, bankructwie i o tym, kto doprowadził do upadku
Jelcza. Chciałby skupić się na nim, bo to ciekawa postać. Miał
36 lat, kiedy został dyrektorem ogromnej fabryki, która zatrudniała
ponad 10 tysięcy osób!
- Będziesz dotykał
lat, które pamiętasz.
- To historia
najnowsza. Część zdjęć będzie mojego autorstwa. Znam mnóstwo
pasjonatów motoryzacji i Jelcza, którzy wysyłają mi zdjęcia,
kontakty, informacje. W każdej książce są długie listy
podziękowań.
- Kiedy zakończysz
ten cykl, temat Jelcza przestanie cię interesować?
- Pracujemy z
Ryszardem Szymańskim nad albumem. Ma to być ponad 60 zdjęć
pojazdów z krótkimi opisami. Potem chyba zacznę od początku - od
fabryki Kruppa. Chcę sięgnąć do początków. Myślę, że nie
będę miał problemu ze znalezieniem wydawcy. Ciągle zbieram
materiały. Niedawno dowiedziałem się, że osiedle Metalowców stoi
na obozie przejściowym dla Żydów, przed ich wywózką do obozu w
Miłoszycach.
- Co sądzisz o
ciągle niezałatwionej sprawie jelczańskiego muzeum? Czy powinno
być reaktywowane, odnowione, przeniesione?
- Dwa lata temu
rozmawiałem z władzami Jelcza-Laskowic.Wiem, że miasto przejęło
najstarsze pamiątki i eksponaty. Reszta została w wieżowcu. Gmina
przymierza się do reaktywacji muzeum. Od wielu lat staram się o
ruszenie tej sprawy. Już 10 lat o tym się mówi, ale nic z tego nie
wynika. Są plany, ale nie ma konkretów. Boję się, że ktoś kupi
wieżowiec od syndyka i eksponaty pójdą na śmietnik.
- Może warto o tym
przypomnieć w przeddzień zbliżającej się rocznicy 25-lecia
powstania Jelcza-Laskowic.
- Na pewno trzeba o
tym mówić, bo Jelcz stworzył to miasto.
- Twoje książki
mówią o tym. Nie uważasz, że można wykorzystać do promocji
Jelcza-Laskowic twoją książkę, która ukaże się w 25. rocznicę?
- Nie dostałem
żadnej propozycji, chociaż nie mieszkam w Stalowej Woli czy
Katowicach. Nie chcę tego komentować, ale jestem otwarty na każdą
współpracę. Cieszę się, że jest zainteresowanie mieszkańców
Jelcza-Laskowic i pasjonatów z całej Polski. Wiemy jednak, że
ogólnie książki słabo się sprzedają. Moja nowa książka jest
spełnieniem niektórych postulatów czytelników.
- Co postulowali?
- Między innymi
żeby podawać wielkość sprzedaży autobusów, loga używane w
zakładzie, więcej zdjęć, nazwiska inżynierów i konstruktorów.
Są w niej różne informacje niedostępne gdzie indziej.
Rozmawiała Monika
Gałuszka-Sucharska
msucharska@gazeta.olawa.pl
Fabryka w Jelczu do rozbiórki?
O kilka słów komentarza na temat rozbiórki dawnych zakładów poprosił mnie dziennikarz RADIO Wrocław pan Dariusz Wieczorkowski.
2012-05-26
Rysunek biurowca
Wszystko wskazuje na to, że kultowy,
10-piętrowy, biurowiec Jelczańskich Zakładów Samochodowych w
Jelczu-Laskowicach idzie do rozbiórki.
O sprawie mówiło się już od dawna. Miesiąc temu teren z budynkiem przejął prywatny przedsiębiorca.
W rozmowie z Radiem Wrocław potwierdza plany wyburzenia obiektu.
-
Budynek na 99% zostanie przeznaczony do rozbiórki. Nie opłaca się go
remontować. Wkrótce w jego miejscu powstanie firma zajmująca się
logistyką - mówi Michał Mentel, nowy właściciel działki.
Decyzja o tym, kiedy biurowiec zniknie z powierzchni ziemi zapadnie prawdopodobnie jeszcze w czerwcu. Marek Rybak, syndyk Jelczańskich Zakładów Samochodowych, ocenia, że choć krajobraz po wyburzeniu budynku się zmieni, będzie to zmiana na plus.
Nie wszyscy jednak podzielają entuzjazm Rybaka. Wielu mieszkańców Jelcza-Laskowic związało się, na swój sposób, emocjonalnie z ponad 40-letnim biurowcem.
-
Ten budynek to historia. Był jak latarnia dla rybaków na morzu. Na
stałe wpisał się w okoliczny krajobraz. Pokazywał też dawną potęgę
Jelcza. Szkoda, że wkrótce zostanie wyburzony - mówi Wojciech Połomski, autor książki o pojazdach produkowanych przez fabrykę w Jelczu.
15 marca Jelczańskie Zakłady Samochodowe obchodziłyby 60-lecie działalności. Od początku produkcji, czyli od 1952 roku, firma wyprodukowała ponad 253,5 tys. pojazdów, w tym ponad 63,5 tys. autobusów.
Kolejny wywiad prasowy
Ukazał się on na łamach GAZETY POWIATOWEJ-WIADOMOSCI OŁAWSKICH.
Rozmawiała wówczas ze mną redaktor Monika Gałuszka-Sucharska
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie 25.05.2013
To pracownicy „Jelcza”
napisali tę historię
Z Wojciechem Połomskim, współautorem książki „Historia
JZS Jelcz – Zapisy wspomnień”, która ukaże się 24 maja – rozmawia Monika
Gałuszka-Sucharska
– Książka nie będzie tylko o autobusach i
ciężarówkach?
– W gruncie rzeczy, ona w ogóle nie jest o pojazdach.
To książka o ludziach, na ogół o jelczanach. Ja, ani drugi autor, dyrektor Jan
Dalgiewicz, nie jesteśmy jej dosłownymi autorami. Jesteśmy inicjatorami
publikacji. Rok temu wymyśliliśmy, żeby zwrócić się do byłych pracowników JZS
„Jelcz”, aby spisali wspomnienia o swojej pracy i latach, przepracowanych w
ówczesnej fabryce. Zależało nam przede wszystkim na przypomnieniu jak
największej liczby nazwisk byłych pracowników. Oprócz wspomnień są też wywiady
i liczne fotografie.
– Udało wam się zebrać takie wspomnienia. Ile osób
wypowiada się w książce?
– Jest czterdzieści opracowanych tekstów, składających
się na całość książki. Praca związana z opracowaniem i z doprowadzeniem do
publikacji oraz z zebraniem funduszy na książkę, spadły na dyrektora
Dalgiewicza i na mnie. Nie było to łatwe. Z naszych statystyk wynika, że w
publikacji pojawia się ponad 1500 nazwisk różnych osób. Gdyby nie determinacja
dyrektora Dalgiewicza dla oddania swego szacunku dla jelczan – swoich
współpracowników i przyjaciół JZS „Jelcz” – pewnie to szlachetne
przedsięwzięcie nie doszłoby do skutku.
– Kto opowiada o JZS „Jelcz”?
– Byli pracownicy różnego szczebla, począwszy od
dyrekcji i kierownictwa fabryki, po ludzi, pracujących przy produkcji oraz
niezwiązanych bezpośrednio z „Jelczem”, ale z nim współpracujących.
– Jakieś znane nazwiska…
– Jest obszerny wywiad z dyrektorem Feliksem Otachlem.
Są wspomnienia dyrektora Jana Dalgiewicza, Jana Bryłkowskiego, Leona Szuturmy i
wielu innych, zasłużonych ludzi. Wywiadu udzielił także wojewoda wrocławski
Janusz Owczarek, który współpracował z dyrekcją JZS „Jelcz” i ówczesnymi
władzami terenowymi w zakresie rozbudowy osiedli mieszkaniowych w Oławie i w
Jelczu-Laskowicach. Są przytoczone zdarzenia, związane z powstaniem miasta
Jelcz-Laskowice. Książka nie jest wyłącznie o Jelczańskich Zakładach Samochodowych.
Dużo faktów wiąże się z Oławą oraz wieloma miejscowościami naszego regionu.
Pokazane są procesy miastotwórcze, czyli działania, które doprowadziły do
rozbudowy Oławy oraz do powstania miasta Jelcz-Laskowice. To wszystko jest
ważne, ale najważniejsi są ludzie i ich dokonania. To oni są podstawą tego
opracowania, a nie produkty fabryki.
– O produktach już pisałeś w poprzednich dwóch
książkach…
– Brakowało książki o ludziach „Jelcza” z tamtych
czasów. Od trzech lat byli pracownicy JZS zwracali się do mnie, abym ją
napisał. Sam nie byłem w stanie tego zrobić, choć po poprzednich publikacjach
wiele drzwi się dla mnie otworzyło. Ludzie docenili to, co robię. Powstało
zapotrzebowanie na takie opracowanie. Gdyby nie ono, to całe przedsięwzięcie
nie miałoby sensu. Mam nadzieję, że jego wynik będzie pożyteczny dla nas
wszystkich. Nie byłoby tego, gdyby nie wysiłek autorów poszczególnych opracowań
i pomoc w publikacji i kontakt z odbiorcami książki. Dyrektor Jan Dalgiewicz i
ja serdecznie dziękujemy za pomoc. wszystkim tym osobom oraz wspierającym nas
przyjaciołom.
– Usłyszałeś od pracowników „Jelcza”, że tą książką
przedłużasz im życie o 10 lat. Co poczułeś?
– To mocne i ważne słowa, nigdy się nie spodziewałem,
że coś takiego usłyszę. Miło mi jest, gdy traktują mnie, jak jednego ze swoich.
– To nietypowe, że młody chłopak, który nigdy nie
pracował w JZS „Jelcz”, pisze już trzecią książkę o historii fabryki. Byli
przecież dziennikarze”Głosu Jelcza…
– Zawsze szanowałem i szanuję dziennikarzy „Głosu
Jelcza” oraz tę gazetę. Jest ona dla mnie do dziś skarbnicą wiedzy.
– W książce jest coś o tej gazecie?
– Tak, jest dużo ciekawostek z nią związanych, ale
także wiele innych. Na przykład to, że JZS „Jelcz” miały swój szpital, swoją
rozbudowaną służbę żywienia zbiorowego, dom kultury, szkoły. O tym wszystkim
wielokrotnie pisał „Głos Jelcza”. Wielki sentyment dla tej byłej fabrycznej
gazety i jej redaktorów ma Jan Dalgiewicz. Teraz takim szacunkiem darzy „Gazetę
Powiatową – Wiadomości Oławskie”.
– „Jelcz” miał wszystko.
– Nie powinniśmy pozwolić, aby to zostało zapomniane.
Dzisiaj, po niektórych jelczańskich produktach i inwestycjach nie ma prawie
śladu. Ważne jest, aby młodsze pokolenie pamiętało, że ich ojciec, dziadek,
matka czy kuzyn, pracowali kiedyś w Jelczańskich Zakładach Samochodowych, lub
przez najbliższych mieli związek z tą byłą wielką fabryką.
– Dlaczego to jest takie ważne? W Polsce upadało tyle
fabryk, ale nie pisze się książek o nich. To fenomen, że ty oraz byli
pracownicy tak bardzo żyjecie tą historią.
– Dlaczego ja tym żyję? Może dlatego, że teraz
poznałem bohaterów moich poprzednich publikacji – inżynierów, dyrektorów,
pracowników i powstała książka wspomnieniowa. Trudno jednoznacznie stwierdzić,
dlaczego właśnie JZS „Jelcz”. Może dlatego, że była to wielka i osobliwa
fabryka, która prowadziła atrakcyjną produkcję, ale też dbała o ludzi. Była
znana w kraju i za granicą. Czy to mało? Czas pokazuje, że ludzie ją też z
czułością wspominają.
– Wiele osób ciągle pyta: – Dlaczego „Jelcz” upadł i
czy musiał upaść? Czy w waszej publikacji znajdziemy odpowiedzi? Czy
bohaterowie poruszają również takie bolesne sprawy?
– Nie odpowiem wprost, bo to tak, jakbym zaczął
opowiadać treść książki. Wiem, że ludzie pytają o upadek fabryki, dlaczego
wyburzono wieżowiec, dlaczego zniszczono jakiś majątek. Książka obejmuje okres
od 1952 do 1995 roku, do momentu, kiedy działały Jelczańskie Zakłady
Samochodowe pod tą nazwą. Wielu czytelników, oprócz wspomnień, nazwisk swoich
bliskich i przyjaciół, znajdzie tu także odpowiedzi na szereg pytań, które ich
nurtują. To już historia. Nasi bohaterowie dawnych wydarzeń nawet sprzed
60 lat, udostępnili swoją wiedzę o tamtych czasach, m.in. wiele zdjęć z
domowych archiwów. Publikacja, którą udostępnimy już za parę dni, ma charakter
dokumentalny i tę zaletę, że ratuje od zapomnienia wiele faktów i nazwisk.
– Kilku bohaterów nie doczekało publikacji.
– Nie żyją dyrektorzy Feliks Otachel i Jan
Strzelbicki, nie żyją inżynier Wiesław Czapla i Zbigniew Świniarski. To znane
jelczańskie nazwiska.
– Warto było napisać tę książkę?
– Na to pytanie odpowiedzą czytelnicy. Liczę na
przychylną opinię. Mam autoryzację wywiadu z panem Otachlem. Rozmawiałem z jego
córką. Ta pani przyjedzie na prezentację książki. Była wzruszona, że ktoś
pamięta o jej ojcu. Mówi, że to dla niej zaszczyt.
– Ile stron ma opracowanie?
– Prawie 500. Materiału zebraliśmy znacznie więcej.
Gdybyśmy chcieli opublikować całość, książka rozrosłaby się o następne 100 albo
200 stron. Część materiału pozostaje do ewentualnego wykorzystania. Część
wymaga zastanowienia, czy w ogóle to kiedyś publikować.
– Na okładce z przodu jest wieżowiec BOT, a z tyłu –
walący się wieżowiec. To bardzo symboliczne.
– To faktycznie charakterystyczny symbol w historii
„Jelcza”. Tego faktu nie sposób pominąć. Wielu pracowników JZS nie chciało
oglądać unicestwienia wieżowca BOT. Ci, którzy zobaczyli to osobiście lub też w
mediach, byli na ogół wstrząśnięci i wściekli. Nie mnie oceniać, czy to musiało
się tak skończyć. Coś jednak zostanie. Jerzy Smyk napisał, że najtrwalszym
produktem Jelczańskich Zakładów Samochodowych jest miasto Jelcz-Laskowice. Nie
sądzę, żeby ktoś kiedykolwiek pokusił się o wyburzenie tego miasta.
Książkę „Historia JZS Jelcz – Zapisy
wspomnień”…
…będzie można kupić podczas promocji 24 maja, w
restauracji „Uśmiech”, przy ul. Techników. Początek o godz. 17.00. W następnym
dniu książka będzie prezentowana w Oławie, a następnie ponownie w
Jelczu-Laskowicach. Na tych prezentacjach byli pracownicy JZS Jelcz będą mogli
się spotkać z Janem Dalgiewiczem. Szczegółowych informacji w tej sprawie proszę
zasięgać u mnie, np. poprzez drogę mailową.wpolomski1@wp.pl
Kolejny wywiad prasowy
Ukazał się on na łamach TYGODNIKA POWIATU.
Rozmawiał ze mną redaktor XAWERY PIŚNIAK
Tygodnik Powiatu 08.04.2015
Fascynacja Jelczańskimi Zakładami Samochodowymi nie
opuszcza Wojciecha Połomskiego przez całe życie. Sprawiła, że wydał
serię książek opisujących szczegółowo pojazdy produkowane w Jelczu
Pierwsze wspomnienie Wojtka, związane z JZS: dzień otwartych bram w
święto 1 maja 1979. Tato oprowadził go po zakładzie. Pięciolatek chłonął
obrazy: nowiutkie ciężarówki różnego typu, wywrotki, autobusy. Wraz z
podziwem dla motoryzacji w Wojtku rozwijała się pasja kolekcjonera.
Zbierał numery "Głosu Jelcza", wycinał ze "Świata Młodych" rubrykę "Na
czterech kołach", podczytywał "Młodego Technika", kupowanego przez ojca.
Zaczęło się od segregatora
Jak wielu
chłopców z jelczańskich rodzin kolekcjonował prospekty wydawane przez
przedsiębiorstwo. I polował na nie - trzeba było oszukać strażnika
pracującego w jelczańskim wieżowcu i dostać się na szóste piętro, gdzie
mieścił się dział reklamy. To gwarantowało dostęp do pięknych,
kolorowych fotosów jelczańskich ciężarówek. Gdy kiedyś kręcił się koło
wieżowca, akurat przyjechał dyrektor Jan Dalgiewicz. Chciał wiedzieć, co
chłopak tu robi. - Przyszedłem po prospekty - odpowiedział Wojtek.
Dalgiewicz odesłał go do kustosza muzeum. Łupy były wyjątkowo bogate -
kilkanaście zdjęć, nalepki i inne materiały. W ciągu wielu lat domowe
archiwum Wojtka urosło do pokaźnych rozmiarów. Oprócz wydawnictw z
działu marketingu znalazło się w nim wiele zdjęć. Także jego autorstwa,
bo od podstawówki Wojtek należał do kółka fotograficznego. Miał okazję
samodzielnie fotografować jelczańskie wozy na trasach rajdowych. W 1997
Połomski, już jako dorosły człowiek, przystąpił do systematyzowania
swoich zbiorów. W ten sposób powstał segregator z mnóstwem informacji i
materiałów źródłowych. - Od tego się wszystko zaczęło, całe moje
pisanie. Stąd wzięły się moje książki. Zacząłem opisywać kolejne modele,
a uzupełnianie tej wiedzy zajęło mi 15 lat - stwierdza z sentymentem,
wyjmując z półki archiwalne materiały. Tworząc segregator Połomski
kontaktował się z pracownikami JZS. Pozyskiwał cenne dokumenty i
informacje. Na przykład o produkcji wojskowej JZS. To była wiedza
zastrzeżona, a przecież od 1952 roku funkcjonował wydział, który
produkował na potrzeby armii.
O Jelczu dla "Automobilisty"
Przełomem na drodze rozwoju Połomskiego od amatorskiego kolekcjonera do
eksperta w dziedzinie historii JZS było inne wydarzenie z 1997. "Głos
Jelcza" ogłosił konkurs na pracę wspomnieniową z okazji 45-lecia
zakładu. Wojtek spróbował swoich sił - na ośmiu stronach streścił
produkcję JZS od samych początków. Komisja konkursowa nie doceniła jego
pracy. Ale opracowanie przedrukowano w roczniku "Katalog samochodów
świata". Połomski poszedł za ciosem, nawiązał kontakt z miesięcznikiem
"Automobilista". Redaktor naczelny zamówił u niego teksty o samochodach
produkowanych w Jelczu. Efektem tej współpracy było kilkanaście
artykułów i wywiady. Połomski jest dumny, że udało mu się przeprowadzić
rozmowę z byłym dyrektorem Feliksem Otachlem, na kilka miesięcy przed
jego śmiercią. Wtedy też zaczęło kiełkować marzenie o napisaniu książki o
JZS. Wojtek nie realizował tego planu, po prostu współpracował z
"Automobilistą". Tyle że przez swoje artykuły wyrobił sobie opinie
znawcy tematu i propozycja napisania książki przyszła z zewnątrz.
Telefon z Warszawy
Pewnego dnia zadzwonił do mnie redaktor z Wydawnictwa Komunikacji i
Łączności. Zapytał, czy może wykorzystać do publikacji zdjęcia z mojego
archiwum - wspomina Połomski. - Rozmowa toczyła się dalej, powiedział,
że zna moje teksty i zachęcił do stworzenia czegoś większego. Zapewnił,
że wydawnictwo byłoby gotowe wydać książkę o produkcji Jelcza. Wojtek
zabrał się do żmudnej pracy. Przez rok zbierał materiały i pisał
pierwsze teksty. Próbkę dla wydawnictwa poświęcił mało znanemu tematowi.
Opisał prototyp autobusu konstrukcji jelczańskich inżynierów -
niezrealizowaną alternatywę wobec zakupu zagranicznych licencji. Tekst
został przyjęty bez żadnych zmian. W 2010 ukazał się w 2000
egzemplarzach pierwszy tom pracy Połomskiego "Pojazdy samochodowe i
przyczepy Jelcz 1952-1970". Po ośmiu miesiącach wydawnictwo zdecydowało
się na dodruk. W 2011 wydano drugą książkę, opisująca produkcję w latach
1971-1983. Trzeci tom, poświęcony latom 1984-1989, ukazał się w 2013.
Znany w środowisku
Moje książki otworzyły mnie na nowe znajomości - mówi Połomski. -
Poznałem cenionych dziennikarzy motoryzacyjnych. Wielu ludzi zaczęło też
szukać kontaktu ze mną. Pytali o możliwość udostępnienia materiałów z
archiwum, proponowali współpracę. Mieszkaniec Jelcza kolekcjonuje
książki o motoryzacji. Niektóre z nich, znane od młodości, są teraz
opatrzone autografami. Autorzy, od których czerpał wiedzę, stali się z
czasem jego znajomymi. Jako największy skarb pokazuje książkę z podpisem
Paula Berlieta, szefa francuskiej firmy, która sprzedała Jelczowi
licencję na produkcję autobusów. Połomski spotyka się też z innymi
fanami JZS z całego kraju. Jeździ na zloty starych autobusów w
Warszawie, zna Artura Lemańskiego, który w swojej kolekcji ma dziesięć
karos i Marcina Olszańskiego, właściciela najładniej odrestaurowanej
karosy w kraju. Po ukazaniu się pierwszej książki kontaktowano się z nim
z Czech i Słowacji, otrzymał maila o tym, że jego pracę można kupić w
polskiej księgarni w Kanadzie. Odezwał się do niego z Irlandii były
pracownik JZS, emigrant z czasów stanu wojennego. Wydawnictwo "Dragon"
zleciło konsultacje merytoryczne przed wydaniem książki o samochodach
PRL-u.
Perełki z archiwum
Wojciech Połomski
mieszka na os. Fabrycznym w Jelczu. Jego niewielkie mieszkanie mieści
przebogate archiwum, prawdziwą kopalnię wiedzy o JZS. - To jest 30 lat
kolekcjonowania - uśmiecha się Połomski na myśl o swoich zbiorach. -
Kilka tysięcy zdjęć, foldery, prospekty, opisy techniczne pojazdów.
Niektóre z tych materiałów uratowałem od wyrzucenia na śmieci. Jest tam
i pochodzący z lat 60. ubiegłego wieku prospekt samochodu Żubr i dwie
książki, wydane przez Jelcz. W tej chwili to absolutne białe kruki. Na
allegro osiągają cenę kilkuset złotych. Rok 2013 był szczególnie
pracowity dla autora książek o JZS. Kończył trzeci tom swojej serii o
jelczańskiej produkcji, a równocześnie zaangażował się wraz z Janem
Dalgiewiczem w projekt wydania wspomnień o JZS. Zgodził się na
współpracę, bo przecież Jelcz to dla niego nie tylko techniczne
parametry pojazdów, które opisuje w książkach. - Ja jestem stąd. Kino
"Opty", kawiarnia "Uśmiech", Zakładowy Dom Kultury - to wszystko pachnie
moim dzieciństwem - wyznaje. Książka "Historia JZS Jelcz. Zapisy
wspomnień." mieści na 426 stronach czterdzieści relacji byłych
pracowników. Podczas jej przygotowywania Połomski miał okazję rozmawiać z
wieloma zasłużonymi dla historii przedsiębiorstwa ludźmi - inżynierami,
konstruktorami i działaczami. A dla nich był to powrót do lat młodości i
hołd złożony zakładowi, któremu poświęcili wiele lat swojego życia.
Teraz Połomski pracuje nad czwartą częścią swojej monografii. Mówi, że
to szczególnie trudny okres, obejmujący lata 1990-1994, wstrząs, jakim
było dla socjalistycznego kolosa wejście w gospodarkę rynkową. Do
opisania pozostały ostatnie lata przedsiębiorstwa i być może pojazdy
aktualnej spółki Jelcz. Oto plany na najbliższe lata. Bo historia
jelczańskiej produkcji stała się dla skromnego mieszkańca Jelcza życiową
pasja i przepustką do środowiska ekspertów motoryzacji PRL.
Kolejny wywiad prasowy
Ukazał się on na łamach GAZETY POWIATOWEJ-WIADOMOSCI OŁAWSKICH.
Rozmawiała wówczas ze mną redaktor Monika Gałuszka-Sucharska
Gazeta Powiatowa- Wiadomości Oławskie 08.09.2016
Jelcz w czasach przełomu
Wkrótce w księgarni najnowsza
książka Wojciecha Połomskiego. Obejmuje lata 1990-1994 – najburzliwszy okres w
dziejach jelczańskiego zakładu. Co wtedy produkowano i jak „kolos” zaczął się
chylić ku upadkowi
Książka „Pojazdy samochodowe i przyczepy Jelcz
1990-1994″ to czwarta z serii książek jelczańskiego autora, pasjonata
motoryzacji i historii „Jelcza”. Ukaże się na przełomie listopada i grudnia
tego roku. Właśnie trwa skład. Książka, tak jak wcześniejsze, ukaże się
nakładem Wydawnictwa Komunikacji i Łączności.
– Okres, który obejmuje najnowsza
publikacja, to czas przemian w Polsce, koniec gospodarki centralnie planowanej,
to czas, gdy wszystko się zmienia, zakład szuka inwestora strategicznego – mówi Wojciech Połomski.
– Następuje koniec Jelczańskich
Zakładów Samochodowych, wreszcie przekształcenie w JZS „Jelcz” Spółkę Akcyjną.
Książka kończy się w momencie powstania Jelcz „Zasada Group”. Powiew świeżości
okazał się zabójczy.
Książka ma 340 stron i 320 zdjęć. Zawiera nie tylko
szczegółowe opisy techniczne i unikatowe fotografie, ale także archiwalne
wywiady i materiały prasowe z „Głosu Jelcza” i „gazety Powiatowej- Wiadomości
Oławskie”.
Połomski jest
razem z Janem Dalgiewiczem autorem książki „Historia JZS Jelcz-Zapisy wspomnień”,
która jest dokumentem historii pracowników fabryki i ich rodzin- miała premierę
w 2103 roku.
Planuje następne
publikacje min. z okazji 65-lecia marki „Jelcz”.
MONIKA GAŁUSZKA-SUCHARSKA
Ze słowa
wstępnego do książki
(…) Smak „technologii zachodniej”, który objawił się w
małym mieście pod Wrocławiem, w Jelczu-Laskowicach, w postaci najnowszych
wyrobów takich firm jak MAN i Volvo, prezentowanych przy okazji rozmów o
przyszłej współpracy, stanowił niewątpliwe świadectwo zmian, które miały
nastąpić… Dla Jelczańskich Zakładów Samochodowych wiązało się to przede
wszystkim – w niedalekiej przyszłości – z unowocześnianiem i modernizacją
produkowanych wyrobów, technologii wytwarzania, dostępem do najnowszych
światowych metod produkcji i montażu, a także do sprawdzonych podzespołów
jezdno-napędowych, które miały być udostępnione przez przyszłych partnerów
jelczańskiego przedsiębiorstwa. Te zmiany miały pozwolić m.in. na dostosowanie
produkowanych pojazdów do norm europejskich związanych np. z czystością spalin.
Lata
1990-1994 w podwrocławskim przedsiębiorstwie to jednak nie tylko poszukiwanie
przyszłego inwestora strategicznego, ale także restrukturyzacja istniejącego
majątku, redukcja zatrudnienia, spadek produkcji i zamówień, kurczący się rynek
zbytu. Notabene do Polski masowo sprowadzano wówczas używane pojazdy z
zagranicy, przyczyniając się tym samym do spadku zainteresowania potencjalnych
klientów, wyrobami rodzimego przemysłu motoryzacyjnego. Jakie miało to skutki?
Największe
przedsiębiorstwo branży motoryzacyjnej, którego potęga i zaplecze budowane było
przez kila pokoleń od 1952 roku, a wyroby znane były w wielu krajach świata, w
przeciągu zaledwie pięciu lat stał się jedynie „tworem” w niczym nieprzypominającym
dawnych Jelczańskich Zakładów Samochodowych- „kolosa” wśród przedsiębiorstw na
Dolnym Śląsku.
Oczywiście,
nie oznacza to, że w JZS nie starano się przełamywać impasu i niekorzystnej sytuacji,
w jakiej znalazło się przedsiębiorstwo. Podpisano list intencyjny najpierw z
firmą MAN, a następnie z firmą Volvo. Wprowadzono do produkcji całą gamę nowych
i zmodernizowanych pojazdów: autobusów, samochodów ciężarowych i pożarniczych.
W oferowanych pojazdach zastosowano nowoczesne jednostki napędowe, automatyczne
i wielobiegowe skrzynie przekładniowe oraz szereg nowych podzespołów i
elementów renomowanych światowych producentów. Wprowadzono elastyczne metody
wytwarzania, polegające na wykonaniu pojazdu pod indywidualne wymagania
klienta. Wszystkie te posunięcia miały na celu przekonanie potencjalnych nabywców
do wybrania nowego polskiego wyrobu w miejsce kilkuletniego i wyeksploatowanego
pojazdu sprowadzonego z zagranicy (…)
Kolejny wywiad internetowy
Dlaczego Jelczańskie Zakłady
Samochodowe przestały produkować znane w całej Polsce autobusy? Między
innymi na to pytanie próbujemy znaleźć odpowiedź w rozmowie z Wojciechem
Połomskim, autorem wielu książek na temat fabryki w Jelczu. Zapraszamy
do lektury.
wjelczu.pl: – Dlaczego Jelcz upadł?
Wojciech Połomski: –
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo skomplikowana i brakło by nam doby,
aby wszystko omówić i przedstawić. Jak pan zapewne wie, w końcowym
okresie produkcją autobusów zajmowała się powołana w tym celu spółka
Polskie Autobusy. W jej skład wchodziły fabryki w Sanoku i w
Jelczu-Laskowicach.
wjelczu.pl: – A z jakiego powodu zrezygnowano z produkcji w fabryce dolnośląskiej?
WP: – Utrzymując
produkcję autobusów Autosan? To pytanie należałoby zadać ówczesnemu
właścicielowi panu Zasadzie i Zarządowi spółki Polskie Autobusy. Jak
wiemy po kilku próbach sprzedaży fabryki w Autosanie przez
zarządzającego nią syndyka, dziś wchodzi ona w skład Polskiej Grupy
Zbrojeniowej. Natomiast dokumentacja autobusów Jelcz, znajduje się w
rękach spółki Jelcz Sp.z.o.o., należącej do Huty Stalowa Wola,
wchodzącej notabene także w skład PGZ. Sądzę więc, że dublowanie
produkcji autobusów w jednym konsorcjum nie wchodzi w grę. Wracając do
pierwszej części pytania. Przyczyn upadku JZS należy się doszukiwać w
początkach lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Zrezygnowano wówczas m.in.
ze współpracy z firmami MAN i Volvo, przekształcając fabrykę z
państwowej w prywatną. Myślę, że właśnie te fakty miały bardzo duży
wpływ na dalsze losy przedsiębiorstwa w Jelczu-Laskowicach. Te
wydarzenia starałem się opisać chronologicznie w mojej nowej książce.
Sądzę, że Czytelnicy po jej przeczytaniu, sami wyrobią sobie zdanie na
temat przyczyn upadku JZS.
wjelczu.pl: – Dzisiaj Jelcz to przede wszystkim produkcja dla wojska.
WP: – Tak, dziś część
dawnego JZS czyli spółka Jelcz Sp.z.o.o produkuje samochody tylko i
wyłącznie na potrzeby polskich sił zbrojnych. Są to zarówno podwozia pod
zabudowy specjalistyczne, samochody skrzyniowe i ciągniki siodłowe.
wjelczu.pl: – To słuszny kierunek?
WP: – Zależy jak na to
spojrzeć. Na pewno tak, jeżeli weźmiemy pod uwagę istnienie marki JELCZ,
to jest ona w dalszym ciągu obecna w przeciwieństwie do marki STAR.
Konstrukcje pojazdów są rozwijane i projektowane są nowe pojazdy według
ścisłych zamówień. Uważam więc, że dobrze się stało, że pojazdy z
napisem Jelcz na masce są dalej produkowane. Można dalej je spotkać na
ulicach, mimo iż głownie produkowane są dla wojska.
wjelczu.pl: – Może jeszcze nie wszystko stracone? Może jest jeszcze szansa na wznowienie produkcji autobusów w Jelczu?
WP: – Nie potrafię
odpowiedzieć na to pytanie. Uważam jednak, że obecnie fabryka jest zbyt
zajęta realizacją kontraktu na dostawę następcy Stara 266 oraz
realizacją bieżących zamówień, by myśleć o rynku cywilnym. Ale kto wie
co przyniesie przyszłość? Jelcz miał bardzo bogate tradycje jeżeli
chodzi np. o pojazdy pożarnicze… więc może za jakiś czas przygotują
podwozie pod zabudowę pożarniczą lub powstanie nowy samochód gaśniczy
marki Jelcz.
wjelczu.pl: – Kiedy premiera nowej książki Pana autorstwa i o czym będzie?
WP: – Kolejna moja
książka to kontynuacja serii „Pojazdy samochodowe i przyczepy Jelcz
1990-1994”. W czwartym tomie zawarte zostały – oprócz tradycyjnie
opisywanych pojazdów powstałych w tym przedziale czasowym – rozdziały w
których przedstawiłem wydarzenia związane m.in. z poszukiwaniem
inwestora strategicznego dla JZS, rozmowy z firmami MAN i Volvo. Na
pewno zainteresują Czytelników także wywiady z pracownikami ASP we
Wrocławiu, którzy projektowali dla JZS oraz rozmowa z Jerzym Cyrulikiem.
Oczywiście nie zabraknie również niespodzianek, czyli jak zwykle porcji
szerzej nie znanych zdjęć i opisów pojazdów prototypowych. Premiera
nowej książki ma nastąpić na przełomie listopada i grudnia bieżącego
roku.
NASZ JELCZ
31
stycznia 2022
O nowej książce i planach na przyszłość rozmawiamy z
Wojciechem Połomskim.
- 𝐖𝐨𝐣𝐭𝐤𝐮, 𝐧𝐢𝐞𝐝𝐚𝐰𝐧𝐨 𝐰𝐲𝐝𝐚ł𝐞𝐬́ 𝐤𝐨𝐥𝐞𝐣𝐧𝐚 𝐤𝐬𝐢𝐚̨𝐳̇𝐤𝐞̨ 𝐨 𝐩𝐫𝐨𝐝𝐮𝐤𝐭𝐚𝐜𝐡 𝐉𝐙𝐒 𝐭𝐲𝐦 𝐫𝐚𝐳𝐞𝐦 𝐭𝐨 “𝐀𝐫𝐦𝐚𝐭𝐤𝐢 𝐰𝐨𝐝𝐧𝐞 𝐩𝐨𝐣𝐚𝐳𝐝𝐲 𝐬𝐩𝐞𝐜𝐣𝐚𝐥𝐧𝐞 𝐝𝐨 𝐫𝐨𝐳𝐩𝐫𝐚𝐬𝐳𝐚𝐧𝐢𝐚 𝐝𝐞𝐦𝐨𝐧𝐬𝐭𝐫𝐚𝐜𝐣𝐢. 𝐓𝐚𝐣𝐧𝐚 𝐩𝐨𝐥𝐬𝐤𝐚 𝐬𝐩𝐞𝐜𝐣𝐚𝐥𝐧𝐨𝐬́𝐜́”. 𝐎𝐩𝐨𝐰𝐢𝐞𝐬𝐳 𝐧𝐚𝐦 𝐜𝐨𝐬́ 𝐨 𝐭𝐞𝐣 𝐩𝐮𝐛𝐥𝐢𝐤𝐚𝐜𝐣𝐢?
- Myślę, że jest to jedna z ważniejszych moich
publikacji. Materiały do niej gromadziłem dość długo. Nie było to łatwe. Temat
jest dość ciężki do opracowania. Wiele materiałów do dnia dzisiejszego objętych
jest klauzulą „tajne”. Jak powszechnie wiadomo, praktycznie każdy zakład
przemysłowy w okresie PRL-u zajmował się produkcją tajną. Tak było również w
JZS w Jelczu. Wydział „S” zajmował się produkcją nadwozi specjalnych budowanych
przykładowo na podwoziach samochodowych Tatra. Także podwozie armatki wodnej
typu Hydromil II powstawało na tym wydziale. Ten temat nigdy jeszcze nie został
przedstawiony w taki sposób. Oczywiście powstało kilka artykułów prasowych,
lecz temat raczej nie został w nich wyczerpany. Mam nadzieję, że moja
publikacja odpowie na wiele pytań.
- 𝐂𝐳𝐲 𝐭𝐚 𝐤𝐬𝐢𝐚̨𝐳̇𝐤𝐚 𝐭o 𝐭𝐰𝐨𝐣𝐞 𝐳𝐚𝐤𝐨𝐧́𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞 𝐰𝐢𝐞𝐥𝐨𝐥𝐞𝐭𝐧𝐢𝐞𝐣 𝐬𝐚𝐠𝐢 𝐨 𝐩𝐫𝐨𝐝𝐮𝐤𝐭𝐚𝐜𝐡 𝐳 𝐉𝐞𝐥𝐜𝐳𝐚 𝐢 𝐰𝐲𝐩ł𝐲𝐧𝐢𝐞̨𝐜𝐢𝐞 𝐧𝐚 𝐬𝐳𝐞𝐫𝐬𝐳𝐞 𝐰𝐨𝐝𝐲 𝐡𝐢𝐬𝐭𝐨𝐫𝐢𝐢 𝐩𝐨𝐥𝐬𝐤𝐢𝐞𝐣 𝐦𝐨𝐭𝐨𝐫𝐲𝐳𝐚𝐜𝐣𝐢?
- Jak wiesz, ostatni tom sagi o pojazdach i przyczepach
marki Jelcz kończy się w 1998 roku. Szacuję , ze względu na obszerność
materiałów, powstaną jeszcze dwie części tej sagi. Ostatni tom zakończy się na
roku 2008. Późniejsze lata istnienia marki i kontynuacja produkcji pojazdów
przez spółkę Jelcz-Komponenty i Jelcz Sp. z.o.o zasługują na osobne
opracowanie.
- 𝐆𝐝𝐳𝐢𝐞 𝐩𝐨𝐥𝐞𝐜𝐚𝐬𝐳 𝐤𝐮𝐩𝐢𝐜́ 𝐓𝐰𝐨𝐣𝐚 𝐤𝐬𝐢𝐚̨𝐳̇𝐤𝐞̨?
- Zawsze polecam zakup moich publikacji u Wydawcy. W
przypadku najnowszej książki jest nim Agencja Wydawnicza CB.
- 𝐏𝐨𝐝𝐨𝐛𝐧𝐨 𝐰 𝐧𝐢𝐞𝐝𝐚𝐥𝐞𝐤𝐢𝐞𝐣 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐬𝐳ł𝐨𝐬́𝐜𝐢 𝐳𝐚𝐬𝐤𝐨𝐜𝐳𝐲𝐬𝐳 𝐧𝐚𝐬 𝐜𝐳𝐲𝐦𝐬́ 𝐜𝐢𝐞𝐤𝐚𝐰𝐲𝐦, 𝐜𝐳𝐲 𝐳𝐝𝐫𝐚𝐝𝐳𝐢𝐬𝐳 𝐧𝐚𝐬𝐳𝐲𝐦 𝐜𝐳𝐲𝐭𝐞𝐥𝐧𝐢𝐤𝐨𝐦 𝐜𝐨 𝐭𝐨 𝐛𝐞̨𝐝𝐳𝐢𝐞? 𝐍𝐨𝐰𝐚 𝐤𝐬𝐢𝐚̨𝐳̇𝐤𝐚, 𝐰𝐲𝐝𝐚𝐫𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞, 𝐚 𝐦𝐨𝐳̇𝐞 𝐜𝐨𝐬́ 𝐢𝐧𝐧𝐞𝐠𝐨?
W bieżącym roku obchodzimy dwie bardzo ważne rocznice w
historii JZS. Pierwsza to 70-lecie powołania do życia Jelczańskich Zakładów
Samochodowych. Druga z rocznic wiąże się z unowocześnieniem ówczesnej produkcji
JZS, na co niewątpliwie miał wpływ podpisany 1 sierpnia 1972 roku kontrakt
licencyjny z francuską firmą Automobilies M. Berliet. Jak łatwo policzyć w tym
roku minie od tego momentu 50 lat. Właśnie temu wydarzeniu chciałbym poświęcić
kolejną publikację nad którą obecnie pracuję- Licencji Berlieta.
Z pewnością wyjątkowy będzie tegoroczny 4 Zlot Jelcza,
chciałbym bowiem jako osoba odpowiedzialna za organizację tej części wydarzenia
DWA ŚWIATY w sposób wyjątkowy uczcić zarówno 70 rocznicę powołania do życia JZS
Jelcz oraz jednocześnie przypomnieć historię rajdu Jelcz-Rally, by w ten sposób
przypomnieć zarówno historię „polskiego Dakaru” oraz ludzi, którzy brali w nim
udział i współtworzyli to przedsięwzięcie. Nie chcę jednak zdradzać wszystkich
pomysłów. Mam nadzieję, że ten Zlot będzie wyjątkowy również z tego względu, że
odbędzie się w 35 roku istnienia miasta Jelcz-Laskowice.
- 𝐃𝐳𝐢𝐞̨𝐤𝐮𝐣𝐞̨ 𝐳𝐚 𝐫𝐨𝐳𝐦𝐨𝐰𝐞̨.
𝐖𝐨𝐣𝐜𝐢𝐞𝐜𝐡 𝐏𝐨ł𝐨𝐦𝐬𝐤𝐢 - 𝑃𝑎𝑠𝑗𝑜𝑛𝑎𝑡 ℎ𝑖𝑠𝑡𝑜𝑟𝑖𝑖 𝑖 𝑝𝑟𝑜𝑑𝑢𝑘𝑡𝑜́𝑤 𝐽𝑒𝑙𝑐𝑧𝑎𝑛́𝑠𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑍𝑎𝑘ł𝑎𝑑𝑜́𝑤 𝑆𝑎𝑚𝑜𝑐ℎ𝑜𝑑𝑜𝑤𝑦𝑐ℎ, 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑘𝑐𝑗𝑜𝑛𝑒𝑟 𝑝𝑎𝑚𝑖𝑎̨𝑡𝑒𝑘, 𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑑𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑚 𝑎𝑢𝑡𝑜𝑟 𝑐𝑦𝑘𝑙𝑢 𝑘𝑠𝑖𝑎̨𝑧̇𝑒𝑘 𝑜 𝑐𝑖𝑒̨𝑧̇𝑎𝑟𝑜́𝑤𝑘𝑎𝑐ℎ, 𝑎𝑢𝑡𝑜𝑏𝑢𝑠𝑎𝑐ℎ 𝑖 𝑝𝑜𝑗𝑎𝑧𝑑𝑎𝑐ℎ 𝑠𝑝𝑒𝑐𝑗𝑎𝑙𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑝𝑟𝑜𝑑𝑢𝑘𝑜𝑤𝑎𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑤 𝐽𝑍𝑆 𝑜𝑑 𝑙𝑎𝑡 50-𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑜 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑜́𝑤 𝑤𝑠𝑝𝑜́ł𝑐𝑧𝑒𝑠𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑜𝑟𝑎𝑧 𝑤𝑠𝑝𝑜́ł𝑎𝑢𝑡𝑜𝑟 “𝐻𝑖𝑠𝑡𝑜𝑟𝑖𝑖 𝐽𝑍𝑆 - 𝑍𝑎𝑝𝑖𝑠𝑦 𝑤𝑠𝑝𝑜𝑚𝑛𝑖𝑒𝑛́”.
TRUCK Focus.pl
Jelcza kocham nie tylko ja, dlatego te książki musiały powstać – wywiad z Wojciechem Połomskim
Jelcz jest jednym z niewielu polskich producentów pojazdów, który bardzo mocno utrwalił się w świadomości obywateli. Pojazdy tej marki na przestrzeni dekad były stałym punktem krajobrazu polskich miast i wsi. Z różnych powodów Jelcz zaczął tracić status krajobrazowego monopolisty, by w końcu całkowicie zniknąć z przestrzeni publicznej. Obecnie widuje się pojazdy tej marki w muzeach lub na zlotach. Wojciech Połomski jest prawdopodobnie największym pasjonatem tej marki na świecie. Z autorem wielu książek o Jelczu porozmawialiśmy o historii marki, ciekawostkach dotyczących pojazdów, a także o nadchodzącym IV zlocie Jelcza.
Krzysztof Pawlak: Zacznijmy od pytania podstawowego, które musi tutaj paść. Myślę, że to sformułowanie nie będzie przesadne. Jak doszło do sytuacji, że zakochał się Pan w Jelczu i od jak dawna trwa ten związek?
Wojciech Połomski: Pierwszy raz poszedłem na teren zakładu Jelcza z moim tatą w roku 1979, mając 5 lat. Wówczas, 1 maja, zakład został otwarty dla pracowników, więc można było zwiedzać fabrykę. Na poważnie zająłem się tematyką Jelcza w 1996 roku. Pozbierałem wszystkie materiały, które do tej pory miałem. Zacząłem ściągać te, które porozdawałem wcześniej ludziom. Powstał z tego cały segregator wypełniony zdjęciami i różnego rodzaju informacjami, które trzeba było uporządkować. Pamiętam, że gazeta zakładowa „Głos Jelcza” ogłosiła wtedy konkurs na wspomnienia. Trzeba było ująć historię fabryki na ośmiu stronach kartek A4. Spisałem całą historię od początku powstania zakładu w 1952 roku aż do roku 1997. Niestety nie udało mi się wygrać, bo okazało się, że napisałem nie na temat. Mimo, że praca dotyczyła historii fabryki. Jak się okazało, nie przeszkodziło to zakładom w udostępnianiu mojego opracowania innym firmom. Mam 2 katalogi, w których widnieje moje opracowanie. I tak się rozpoczęła ta przygoda.
Który model Jelcza darzy Pan największą sympatią i dlaczego?
Zdecydowanie wywrotkę Jelcz Steyr W640JS. To był pierwszy Jelcz, w którym siedziałem za kierownicą właśnie w 1979 roku. Zresztą nie tylko w tym. Były również wówczas podwozia bez zabudowy tego modelu. To była taka potężna wystawa samochodów produkowanych w fabryce. Po latach, gdy udało mi się zdobyć zdjęcia z tego 1-majowego święta, zrobiło ono na mnie niesamowite wrażenie. Pokazano wtedy wszystko co było dostępne, łącznie z samochodami prototypowymi. Niektóre z nich jeżdżą do dziś jak wóz strażacki z OSP Roszkowice – Jelcz 006/2. Z tym autem mam takie wspomnienie: tata wsadził mnie na górę na zabudowę i rozbiłem sobie kolano, paradoksalnie takich rzeczy się nie zapomina. To auto istnieje do chwili obecnej. Takich momentów w życiu związanych z tematyką Jelcza było bardzo dużo. Urodziłem się we Wrocławiu, ale całe życie mieszkałem w Jelczu, blisko fabryki. Jeździłem również na trasy rajdu Jelcz Rally z ekipą gazety zakładowej – z kamerzystą, fotografami. Moja pasja do fotografii też jest związana ściśle z tymi wydarzeniami.
Wydał Pan aż 8 książek o samochodach marki Jelcz. Zapytam więc wprost – co jest tak interesującego w polskim producencie pojazdów użytkowych, by 8-krotnie skłonić Pana do napisania o nim?
Zawsze uważałem, że Jelcz to nie tylko popularny ogórek czy Berliet. Tych pojazdów było bardzo dużo i niektóre z nich, które ja widziałem na własne oczy i miałem okazję w nich siedzieć i bardziej doświadczyć, powstawały w jednym egzemplarzu. Jeśli udało mi się sfotografować takiego Jelcza lub zdjęcia takiego pojazdu trafiły w moje ręce, to myślałem sobie, że warto by było, by kiedyś szersze grono ludzi miało możliwość dowiedzenia się o nim, tak samo jak ja. Pasjonatów w Polsce jest dużo. Z każdym rokiem przybywa właścicieli zabytkowych Jelczy, więc byłoby miło, gdyby mogli skądś taką wiedzę czerpać. Jelcz jest jedyną marką w Polsce, która ma tak opracowaną historię. Nie ma tego FSO, Nysa ani Tarpan. Są pojedyncze książki, ale to są opracowania skierowane do ludzi, którzy zaczynają przygodę z polską motoryzacją i dopiero się nią zauroczyli. Takich szczegółowych opracowań nie ma i to nie jest moja opinia, tylko ludzi, którzy się tym zajmują zawodowo i również korzystają z moich publikacji. Proszę prześledzić media społecznościowe i sprawdzić, czy były jakieś szczegółowe opisy pojazdów marki Jelcz z lat 95-98. Dopóki ja nie wydałem takiego opracowania to ich nie było. Nikt nie opisywał dokładnie modeli, popełniano wiele błędów np. w nazewnictwie. Trzeba było mieszkać w Jelczu i śledzić pracę fabryki, żeby być na bieżąco. To samo może powiedzieć ktoś, kto mieszka w Starachowicach i kocha samochody ciężarowe [w fabryce w Starachowicach odbywała się produkcja ciężarówek STAR – przyp. red.]. Bazując tylko na pismach specjalistycznych, trudno jest zweryfikować niektóre informacje. Ich wiarygodności oczywiście nie podważam, bo moje archiwum zbierane przez ponad 30 lat zawiera materiały z różnych wydawnictw. Śledzę wszystko, co jest wydawane na temat Jelcza i staram się to wszystko pozyskiwać, żeby być na bieżąco. Jednak czasami ktoś poda informację, którą można zweryfikować lub nie i albo jest prawdziwa albo nie. W tym rzecz, żeby prawdziwe informacje pokazać światu i umożliwić ludziom weryfikację tychże. Patrząc po wznowieniach dodruku (bo dostaję taką informację z wydawnictwa, która moja książka jest wznowiona, ile razy i w ilu egzemplarzach), zainteresowanie tematem cały czas jest. Ludzie proszą mnie żebym pisał dalej i doprowadził historię Jelcza do końca, napisał publikację o teraźniejszej produkcji fabryki. Zainteresowanie więc nie maleje. Jelcza kocham nie tylko ja, dlatego te książki musiały powstać.
Dzięki takim ludziom jak Pan, historia może się zachować nieco bardziej szczegółowo i przez takich ludzi można później pewne elementy z historii bardziej szczegółowo odtworzyć.
Staram się pomagać np. modelarzom i ludziom, którzy odrestaurowują pojazdy. Czasami przekazanie komuś zdjęcia w kolorze bardzo dużo daje. Ludzie są w stanie odtworzyć naprawdę super rzeczy i kontakt z takimi pasjonatami jest niezwykle interesujący. Czasami również potrzebuję pomocy, bo nie znam jakiegoś wymiaru w danym samochodzie lub czegoś innego, taką pomoc otrzymuję bez problemu. To jest taki swoisty świat, który jest piękny i naprawdę warto dla tych ludzi się poświęcić. Tu już nie chodzi o moją satysfakcję, bo moje nazwisko jest na okładkach książek lub w gazetach. Ja to robię dla ludzi, żeby każdy miał okazję dowiedzieć się, że coś takiego było.
Którą z Pańskich publikacji uznałby Pan za najważniejszą i dlaczego?
Z różnego punktu widzenia każda z tych publikacji jest ważna. Nawet ta ostatnia o armatkach wodnych, bo tych materiałów nigdy nie opublikowano oficjalnie w Polsce. Zostały tam wykorzystane materiały określane jako tajne lub ściśle tajne. Najważniejsze w moich książkach nie są pojazdy tylko ludzie. Staram się wymieniać konstruktorów, dyrektorów. Z niektórymi pracownikami przeprowadziłem wywiady do książek. Pod tym względem najważniejsza jest dla mnie książka „Historia JZS Jelcz – Zapisy wspomnień”. Po drugim wydaniu jest to 45 wspomnień ludzi związanych z fabryką, moje również. Są tam wywiady, które przeprowadziłem z ludźmi nieżyjącymi już dzisiaj, w tym z jednym z pierwszych dyrektorów jelczańskiej fabryki, co było dla mnie fenomenalnym przeżyciem. Nie ma chyba człowieka, który nie zna serialu „Czterej Pancerni i pies”. Załoga czołgu Rudy 102 służyła w Brygadzie im. Bohaterów Westerplatte. Dyrektor naczelny JZS Jelcz – Feliks Otachel, w tej brygadzie służył, był czołgistą. Nasza rozmowa trwała około 5 godzin, z czego 2 godziny rozmawialiśmy o fabryce, jego pracy i późniejszych perypetiach życiowych, a pozostały czas o szlaku bojowym. Druga wojna światowa to również jest mój konik i naprawdę to było wręcz ekscytujące, posłuchać wspomnień świadka tych wydarzeń. Dlatego właśnie ta książka jest dla mnie bardzo ważna, bo znalazły się w niej żywe świadectwa historii i wspomnienia świadków, którzy to przeżyli.
Już niebawem odbędzie się IV edycja zlotu Jelcza, pierwsza odbyła się dopiero w 2019 roku. Wcześniej nie było zapotrzebowania na organizację tego typu eventu?
Był zlot i piknik Jelcza, później odbył się Zjazd Jelcza. Pierwsze dwie imprezy, gdzie też brałem udział w przygotowaniach, to były imprezy organizowane prywatnie. Marzenia o zlocie Jelcza narodziły się po premierze drugiej książki, w bodajże 2011 roku. Tych marzeń było dużo, nie tylko o zlocie, ale i kolejnych książkach. Wówczas jednak zainteresowanie nie było wystarczająco duże, by zorganizować taką imprezę. Nie widziano takiej potrzeby, to były starania jakiegoś tam marzyciela.
Czasy też były inne. Obecnie zerknie pan na Facebooka i wszędzie odbywają się jakieś zloty. Powstają jak grzyby po deszczu. Tylko zlotów z wieloletnią tradycją jest naprawdę mało. Szykuje je garstka ludzi, organizuje i to jest fajne. Ja to popieram z całego serca. Zastanawiam się tylko, ile z nich będzie kontynuowanych w kolejnych latach? Zrobiła się moda na zloty, moda na Jelcza, moda na zabytki. Pasjonatów z długoletnim stażem nie ma jeszcze aż tak dużo. Tacy ludzie tworzą na przykład Muzeum Motoryzacji Wena w Oławie czy Samochody Graczyka. Tam są ludzie, którzy zajmują się tymi tematami od dawna i rzeczywiście starają się coś robić. Tomek Juszczak i Tomek Graczyk to są ludzie, których podziwiam za to co robią, bo ratują to, co można jeszcze uratować. I takich ludzi znam o wiele więcej. Powstało kilka prywatnych muzeów, o których nagle zrobiło się cicho. Próbowałem się z nimi skontaktować, żeby ich zainteresować udziałem w zlocie. Niestety się nie udało. Ludzie próbują do tych muzeów jeździć i niestety całują klamkę. Mimo, że mieszkam za granicą, to staram się być na bieżąco z tym, co się dzieje w moim światku.
Uważa Pan, że problem wynika z tego, że to zainteresowanie zlotami nie jest wystarczające, żeby takie imprezy mogły przetrwać i stać się swego rodzaju tradycją?
Uważam, że za ten stan rzeczy odpowiada zwyczajny brak środków. Jeżeli ktoś ma pasję i organizuje zlot to kolejnej edycji może nie zrobić ponownie, gdyż brakuje mu finansów. Jeżeli impreza odnosi sukces, to po prostu chce się więcej. Ludzie liczą na więcej, a to już wiąże się z kosztami. Nie każda firma chce daną imprezę sponsorować. Nie każdy też może na taki zlot przyjechać właśnie ze względu na koszty. Ja to doskonale rozumiem. Wszystko opiera się na finansach. Miałem to szczęście, że mój pomysł został zaakceptowany przez Urząd Miasta i Gminy w Jelczu-Laskowicach i Centrum Sportu i Rekreacji w Jelczu-Laskowicach. Te dwie instytucje są głównymi organizatorami wydarzenia Dwa Światy [w tym IV zlot Jelcza – przyp. red.]. Mój kolega organizuje część tuningową, ja zajmuję się Jelczem. To też było organizowane na zasadzie „spróbujmy, jeżeli odniesie to sukces, to będziemy robić to dalej”. Musieliśmy liczyć się z tym, że ta impreza nie wypali. Mieliśmy jednak to szczęście, że impreza się udała. Zobaczymy, jak w tym roku będzie to wyglądać.
No właśnie, jak prezentuje się obecnie zainteresowanie nadchodzącym zlotem i na jakie atrakcje mogą liczyć uczestnicy imprezy?
Zainteresowanie jest duże, tylko jak zwykle w takich przypadkach bywa, najwięcej zgłoszeń będzie jakoś na 2 tygodnie przed zlotem. Mam taką zasadę, że aby zgłosić dany pojazd do udziału w zlocie to potrzebuję jego zdjęcie, rocznik i inne dane, które są publikowane na stronie wydarzenia. Wiadomo, że różnie bywa z czasem i takie zgłoszenia przychodzą z opóźnieniem. Na obecną chwilę jest już ok. 40 pojazdów.
W tym roku przypada 70-lecie powstania Jelczańskich Zakładów Samochodowych, więc na moim profilu na Facebooku (W.A.P JELCZ) opublikowałem 70 zdjęć pojazdów z różnych okresów istnienia fabryki. Drugą rocznicą było 35-lecie powołania do życia miasta Jelcz-Laskowice, więc 35 fotografii z mojego miasta również zostało opublikowanych. Podczas zlotu ludzie na pewno będą mieli co zobaczyć. Będzie parę niespodzianek, których w tym momencie nie chcę ujawniać. Jeżeli wszystko uda się spiąć, to na uczestników będą czekać dwie fajne, okolicznościowe publikacje. O ile nie będzie problemu z papierem. Mamy potwierdzone pojazdy z Niemiec, Czech, Słowacji, będzie więc nieco międzynarodowo. Odbędzie się również premiera Oławskiego Jelcza. Będą również pojazdy innych marek np. Autosan. Sądzę, że warto zarezerwować 4 czerwca czas i przyjechać do Jelcza-Laskowic. Można również przyprowadzić własne auto i je pokazać.
Rok temu odbyła się dość głośna wyprawa „Jelczem w Himalaje”. Miał Pan coś wspólnego z tym projektem?
Z Maćkiem Pietrowiczem byłem od początku przy tym projekcie. Zresztą wykorzystaliśmy moje kontakty, żeby zdobyć parę części do tego samochodu. Współpracujemy już jakiś czas. Akurat rozmawiałem z nim niedawno przez telefon i jeżeli wszystko się uda, to Maciek będzie na zlocie razem z jednym z członków wyprawy. Pojazdowi prawdopodobnie towarzyszyła będzie oprawa w postaci obozu himalajskiego, a chłopaki będą z pewnością opowiadać o tym wydarzeniu, o całej wyprawie, o przygotowaniach. Maciek lubi rozmawiać, więc mam nadzieję, że ludzie zasypią go pytaniami. Jeżeli wszystko się uda to na zlocie odbędzie się premiera filmu z tej wyprawy.
Zna Pan historię Jelcza pewnie lepiej niż niejeden ówczesny dyrektor tej marki. Jakie decyzje na przestrzeni lat miały największy wpływ na upadek Jelcza w sektorze osobowym?
Takich decyzji na pewno było bardzo dużo. Błędną decyzją było odwołanie w 1990 roku ówczesnego dyrektora Jelcza, Pana Jana Dalgiewicza. On już pod koniec lat 80’ rozmawiał z firmą Volvo o wspólnej spółce Jelcz-Volvo. Niestety nie doprowadzono tego do końca, bo dyrektor został odwołany. Zastąpił go następny dyrektor – Krzysztof Rozenberg. Podpisano wówczas list intencyjny z MAN-em, a później z Volvo. Wtedy w Polsce modne stało się robienie prywatyzacji, które nie wyszło na dobre nie tylko Jelczowi. Między innymi przez to nasz rodzimy przemysł motoryzacyjny obecnie nie istnieje. Nie wiadomo jak długo będzie na rynku Autosan i jak sobie będzie radzić. Jelcz produkuje pojazdy tylko na potrzeby wojska, więc jest to produkcja nie mająca wiele wspólnego z pojazdami cywilnymi. Zresztą z dawnej potęgi Jelcza zostało jakieś 15%.
Z czterech dużych hal fabrycznych sprzed lat, obecna produkcja mieści się w jednej. Wybór inwestora strategicznego dla Jelcza, patrząc z perspektywy czasu, nie był dobrą decyzją. Mówiło się i obiecywało bardzo dużo. Opisałem w ostatniej książce o pojazdach Jelcz, traktującej o latach 1995-1998, co w Jelczu obiecywał Pan Zasada i jak się wypowiadał wówczas w mediach. Przytoczyłem dokładnie słowa pana Zasady z podaniem źródeł. W podobnym klimacie wypowiadał się ówczesny dyrektor Jelcza Krzysztof Rosenberg. To wszystko jest czarno na białym. Każdy może się z tym zapoznać. Prywatyzacja zapoczątkowała upadek Jelcza. Potrzebowaliśmy inwestora z zapleczem, a to wszystko co wówczas zaproponował Pan Zasada było bardzo interesujące i można było odnieść wrażenie, że jest to dobre posunięcie, jednak ostatecznie nic z tego nie wyszło. Narodziła się Spółka Jelcz-Vito, w której rozpoczęto montaż minivana roku. W 1996 roku Jelcz był drugą fabryką w Europie, która produkowała minivana Mercedesa Vito. Rok później montowano już Mercedesa Actrosa, zdobywcę tytułu ciężarówki roku 97. Można było odnieść wrażenie, że to wszystko zmierza w dobrym kierunku. Pojazdy oprócz jednostek napędowych z Mielca otrzymywały silniki Steyr-a i Mercedesa.
Niestety, ku zaskoczeniu wielu, wycofano się ze stosowania w ciężarówkach silników Detroit Diesel. Zastąpiono je właśnie jednostkami Mercedesa, które były 100 KM słabsze niż tamte. Kalkulując to na chłodno, ówczesny zarząd Jelcza nie ustrzegł się poważnych błędów. Zaczęły się zwolnienia ludzi. Wydano bezwartościowe obligacje. Takich decyzji było naprawdę dużo. Podział Jelcza na mniejsze spółki: Jelcz-Samochody Ciężarowe, Jelcz-Komponenty i utworzenie wspólnie z Autosanem spółki Polskie Autobusy skończyło się tak jak się skończyło. Autobusów marki jelcz już nie ma, podobnie jak samochodów pożarniczych. Do dziś przetrwała utworzona wówczas spółka Jelcz-Komponenty, nosząca obecnie nazwę Jelcz Sp. z.o.o. To właśnie ona kontynuuje produkcję samochodów ciężarowych marki Jelcz, niestety cała produkcja przeznaczona jest dla wojska. Cieszy jednak fakt, iż marka nie zniknęła całkowicie z rynku.
Wprawdzie cywilne pojazdy już nie powstają, jednak sektor pojazdów specjalnych nadal funkcjonuje czego przykładem jest najnowsza dostawa ciężarówek do transportu czołgów dla Wojska Polskiego. Ile te pojazdy obecnie produkowane mają wspólnych cech z pojazdami cywilnymi sprzed lat?
Jeżeli prześledzimy historię fabryki, to w większości modeli samochodów ciężarowych rama, kabina, skrzynia ładunkowa była produkcji jelczańskiej. Potem doszła do tego oś przednia. Most napędowy pojedynczy do 1991 roku był importowany z Raby, z Węgier. Most podwójny (tandem) powstał na bazie mostów Berliet, produkowany był przez JZS. W autobusach zawieszenie przednie, most napędowy, karoserię i dużą część wyposażenia wnętrza robiliśmy w całości. Natomiast silniki, skrzynie biegów, sprzęgło i generalnie wszystkie najważniejsze podzespoły były kupowane od kontrahentów.
Sytuacja na tę chwilę wygląda bardzo podobnie w pojazdach specjalnych, produkowanych obecnie. Kabina, rama i skrzynia ładunkowa są konstrukcją Jelcza, podobnie jak cała instalacja elektryczna. Niegdyś Jelcz był „molochem”, który produkował dużą liczbę części u siebie. Dzisiaj niestety tak nie jest. Mosty napędowe, osie przednie, skrzynie biegów, sprzęgła i podstawowe podzespoły podwozia są kupowane, tak jak silniki, będące produkcji MTU lub Iveco. Sądzę jednak, że podobnie jak kiedyś, także teraz najważniejsza jest konstrukcja i projekt tych pojazdów, a projektowane są przez jelczańskich konstruktorów, inżynierów i technologów. Jest to więc wytwór polskiej myśli konstrukcyjnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz